poniedziałek, 21 grudnia 2009

Relaks fuk

To był trudny weekend, choć spędzony w aurze relaksu... SPA.

Jakiś czas temu dostałam zaproszenie dla dwóch osób. Miałam jechać z J., ale dobrowolnie zrezygnował znikając bezczelnie z mojego życia odwracając się na pięcie. Moja rodzicielka więc radośnie wskoczyła na to miejsce nie pytając do końca, czy akurat ją chciałabym zabrać. 

W piątek rano zamiast pakować się i cieszyć siedziałam w piżamie i myślałam "po kiego ja tam jadę?" szczególnie po sobotniej awanturze. Mama dała wtedy popis jak za dawnych, chciałaoby się powiedzieć dobrych czasów i sprawiła, że wyłam cały wieczór. Kilka słów i wbiła mnie totalnie w dół. Trudno się więc dziwić, że to nasze tet a tet w Krakowie nie zapowiadało się kolorowo.

Zaczęło się poprawnie, a potem było coraz dziwniej. Leżałam w przyciemnionym pokoju, bardzo sprawne ręce masowały moje spięte mięśnie, a mnie z oczu kapało jak z fontanny. Na szczęście leżałam na brzuchu, z twarzą wbitą w łóżko i nie musiałam się wstydzić. Zamiast romantycznego weekendu miałam dramat w trzech aktach. Narzekanie, niepodobanie i rozmowy o życiu. I po co to komu?

Jadłam więc za dwoje, noce spędzałam na gapieniu się w sufit i ważyłam każde słowo, żeby już nie prowokować.

Wróciłam z gigantyczną ulgą, że już się skończyło. Ponoć wyglądam kwitnąco, i to by było na tyle z tej przyjemności. I wiem jedno. Nie umiem rozmawiać z moją mamą. Kocham ją, ale jak jest daleko, a ja mogę zadzwonić albo nie odebrać i wtedy jest oki. 

Zbliżają się Święta, a mnie się robi niedobrze. Nie mam nastroju, feeling zupełnie nie white christmas. Tęsknie za J., choć wcale tego nie chcę. I wszystko ogólnie jest jakies takie "fe".

Najchętniej spakowałabym torbę i uciekła od tego wszystkiego. Gdzieś do ciepłych krajów, z daleko od tej brei za oknem i brei za domowym progiem.

Zastanawia mnie tylko jedno: czy kiedyś jakaś nastolatka będzie gdzieś wylewać żale pisząc: "moja matka jest wariatką" i patrząc ze złością na mnie?

Czy ja jestem jak moja matka? Czy też będę taka?

Hope not.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Podobania

Zastanawiam się ostatnio jak to jest z tym wpadaniem w oko. Wchodzę do pomieszczenia w którym jest kilku facetów, dlaczego to ten nie inny zwrócił moją uwagę? Mam na mysli przykład całkiem konkretny. Pewnie nie myślałabym o tym wszystkim, gdyby był to najprzystojniejszt facet na sali. Byłoby to jakby całkiem normalne.

Ale nie. Zainteresował mnie drobny, chudy, niewyględny chłopak z krsywymi zębami. Porozciągany Tshirt na pewno nie dodawał mu wdzięku. Kilka chwil pózniej powiedział mi, że pewnie jestem zdzirowata, a w ogóle to wygladam jak Kaśka z 39,5... Komplementu, poza jesteś Ok nie było żadnego. A ja zaczęłam o nim myśleć. No może bez przesady... ale na pewno z nowopoznanej grupy to on utkwił mi w pamięci.

I teraz pytanie. Co mną kierowało? Bo na pewno byli przystojniejsi, sympatyczniejsi i w ogóle -niejsi. Więc jak to się dzieje, że spośród tego tłumu wybieramy tego, a nie innego. Gdzie jest zapisany ten kod? Czy to wychowanie,znajome cechy, a może jakaś chemia, którą mamy gdzieś zapisaną głęboko?

Myślę i nic nie przychodzi mi do głowy. Mało tego, przeraża fakt, że nie mam na to żadnego wpływu. I choć bardzo bardzo bym chciała patrzeć gdzie indziej mój wzrok zawsze zatrzyma się nie tam gdzie teoretycznie powinien. 

Gdzie tu sens i racjonalizm. Psychologia ma na to swoje wytłumaczenie, ale wiem też, że specjalnie odkrecić się tego nie da. No nic będę próbować. Ale może później... teraz nie chce mi się nawet o tym myśleć:)

czwartek, 10 grudnia 2009

Różne

Ostatnio jakoś tak spokojnie, choć pochłania mnie tyle różnych spraw. Czekam na śnieg, ekscytuję się na samą myśl o desce:)) Koncerty: w niedzielę Kayah, jutro Hey. Lubię to swoje życie i jestem szczęśliwa. Uświadomiłam sobie ostatnio, że za tym tęskniłam będąc z J. A najbardziej chyba za sobą samą. Kurcze jest fajnie:) Przyjaciółki, książki, filmy, ta swoboda... Czy ja będę umiała żyć kiedykolwiek z kimś? W związku się duszę, brakuję mi tlenu, jestem jakaś taka rozmemłana, częściej histeryzuję, zachowuję się wręcz jak pier... nięta.

Tak jest dobrze:) Ostatnio zmuszona byłam pogonić pewnego Pana, co to uważał, że się zakochał, a tak naprawdę chyba bardzo chciał i poczuł tylko mnie tam zabrakło;)

Jutro też jest dzień. A co nowy dzień to niespodzianka... jakiś miły bonusik od losu. Fajnie jest jak jest tak swobodnie i nieprzewidywalnie:)