wtorek, 28 kwietnia 2015

Gdy kończy się miłość, zaczyna się wojna

Związek, małżeństwo, para. Jakkolwiek nie nazwać tego tworu zastanawiam się po co on komu, skoro są z nim same kłopoty. Dwoje ludzi, młodszych, starszych, po przejściach, bez doświadczenia itd spotyka się i zakochuje. Potem jest eksplozja miłości i... przychodzi proza życia. Jestem mężatką z pięcioletnim stażem. Co ważne - mamy dziecko. Wokół siebie mam dużo podobnych nam par i nie znam ani jednej, w której oboje mówią: jesteśmy szczęśliwi. Są tacy, którzy żyją wzajemnymi pretensjami, tacy którzy zdradzają i są zdradzani, tchórze, którzy twierdzą, że znoszą to wszystko dla dobra dziecka ( w co kompletnie nie wierzę) oraz ci rozstający się lub rozstani. Czy naprawdę aż tak trudno być razem? Tak. Tylko od kilku lat próbuję zrozumieć dlaczego. Są oczywiście różnice charakterów, niedopasowanie, inne plany na przyszłość... ale jet też chyba egoizm i ogromne oczekiwania. On powinien być taki, a ona taka. Ba i pewnie przez pierwsze miesiące tacy byli. Wtedy kiedy się starali, kiedy im się chciało. Tylko potem przychodzi proza życia. Są dzieci, kredyty, obowiązki i nikomu nie chce się już wkładać maski. To, co na początku było takie urocze staje się naprawdę denerwujące. I co zrobić rozwieść się? To najprostsza droga ucieczki. A jakby tak spróbować się poukładać? Tylko to niestety wymaga ciężkiej pracy, także nad sobą.
Challenge accepted.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Definicja praca

Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo jestem zdefiniowana przez swoją pracę. Dopiero teraz kiedy zobaczyłam jaka jestem niepotrzebna dotarło do mnie jej znaczenie. Odeszłam na zwolnienie, potem macierzyński i w międzyczasie okazało sięże jestem niepotrzebna. Uderzyło mnie to bardziej niz myślałam. Nie wiem czemu wydawalo mi sie, ze jestem niezastąpiona. A tu... zonk.

Przezywałam całą sytuację strasznie i chyba nie do konca zdawałam sobie sprawę dlaczego. Az pewnego dnia dotarlo do mnie: kim będę, jeśli stracę pracę? Nie sądziłam, ze to siedzi az tak głęboko.

Ostatnio wszystko jest trudne. Zblizam się do punktu zwrotnego. Wracam do pracy. Hanka zostanie z opiekunką. Wszystko powinno powoli wracać do stanu normalnego plus 1. Lubię zmiany, ale czy az takie? Stałam się taka nijaka... nudna... Marzenia z kiedyś odrzucone w kąt. Czekanie na księcia z bajki, na którym opierało się całe moje wcześniejsze zycie - nieaktualne. I co teraz?

GDZIE DEFINICJA NOWEJ MNIE?

piątek, 15 kwietnia 2011

Pożegnania i powroty

Dawno mnie tu nie było, bo chyba i feeling na pisanie zanikł na czas jakiś. Ale mam wytłumaczenie... zostałam mamą. Od czterech miesięcy uczę się rodzicielstwa. Trudna lekcja nie powiem. Haniut jest, jest... nie umiem tego opisać od tak w kilku zdaniach. To nieziemska przygoda, choć tak prozaicznie zwyczajnie męcząca. Mam córkę i czasem sama nie wierzę, ze ten mały gumiś wyszedł z mojego wnętrza i jest całkiem mój.

Nabrałam wielkiej ochoty na opisanie tego wszystkiego, co mnie spotkało i dzieje się kazdego dnia. O Hani mogłabym pisać epistoły. O krostkach, uśmiechach, kupach i wszystkiem tym, co zwykłego śmiertelnika nie jest w stanie zafascynować. Więc pewnie będę mega mono...

No nie. Obiecuję sobie, ze nie. Bo jestem jeszcze Ja, nie tylko mama. Na początku ciężko mi się było odnaleźć. Miałam wrazenie, ze znikam, ze nie istnieje. Ale jestem i powoli odzyskuje siebie.

Moje małzeństwo? Nawet nie wiem czy mozna jeszcze cokolwiek powiedziec. Chyba niedaleko pada jabłko od jabłoni. Bo jakkolwiek bym się całe zycie nie starała, nie chodziła na terapię, nie czytała mądrych ksiązek czasem mam wrazenie deja vu. Jakbym zyła w związku moich rodziców. NIe ma wspólnych tematów, zainteresowania, miłości. nie wiem kim jestem dla mojego M., bo nie chce mnie słuchać, nie interesuje go moje zdanie, nie rozumie mnie i nie hcce nic z tym zrobić. Mozna by powiedzieć: KRYZYS. Tylko, mam wrazenie, ze on się nigdy nie skonczy. Nie czuje się kochana, poządana. Z trudem odnajduję sens i nadzieję bycia razem. Coraz częściej myślę, ze tak juz będzie zawsze. Czy to prawda? Zobaczymy.

Tak bardzo chciałam, zeby moje dziecko wiedziało czym jest miłośc i jak wygląda związek. Ale niestety doświadczenia pewnie będzie mieć jak mama.

Ja. Kolejne pokolenie nieudanych związków. Widocznie taka karma.

czwartek, 30 września 2010

Spokój

Hormony się uspokoiły. Bycie w ciązy to "jazda bez trzymanki". Zastanawiam się, co by było gdyby to facetami tak rządziły hormony... Umówmy się, gdyby to płeć brzydsza miała rodzić dzieci ten świat dawno by nie istniał:)

Czekam na Hanię, choć czasem jakoś tak chyba nie do końca do mnie dociera, ze będę miała taką własną całkiem małą córkę. Bo poza wszystkimi dziwnymi i nie do końca fajnymi aspektami ciąży sama myśl o tej małej kobiecie przywołuje uśmiech. Oczywiście martwię się jak sobie poradzę. Nie, nie z kwestiami opieki, bo to jest do opanowania. Raczej z miłością do tej małej gadzinki. Nie chcę popełnić błędów mojej mamy. Ale widzę też, że mam tendencję do dominowania. A chcę, żeby Hania miała więcej wolności:) Chcę być dla nie j mądrą mamą, ale totalnie nie mam pojęcia jak to się robi. Bardzo chciałabym, zeby była odważna i nie bała się świata, żeby wierzyła w siebie i w sobie miała największe oparcie. Żeby wiedziała, że dla siebie jest najlepszą przyjaciółką i że cokolwiek nie zrobi, pomyśli itd. ja i tak będę kochać ją najbardziej na świecie, pomimo wszystko:)

Liczę trochę na mojego upartego i wiecznie buntującego się przeciw wszelkiej władzy męża:) Może nakrzyczy na mnie jak będę przesadzać w swoim "wskazywaniu odpowiedniej drogi". Kocham ich ponad wszystko, tę moją rodzinę:) Choć wciąż przeraża, ta dla mnie szybka zmiana, to cieszę się, że nei będę sama.

piątek, 23 lipca 2010

~Jak to~

Oglądam zdjęcia z przeszłości i zastanawiam się jak to się dzieje, jak to możliwe, że nie miałam żadnego wpływu na to, co się dzieje. Inaczej wyobrażałam sobie rodzinę, do czego innego w swojej głowie się przygotowywałam. A wszystko i tak zadziało się po swojemu. I nie mówcie mi, że życie jest w moich rękach. Tak jest, ale decyzję mogę podejmować tylko w jakiejś 1/4. Reszta to przypadek, splot zdarzeń, wynikłe z czegoś tam okoliczności.
Tęsknię. Nawet nie za J. Ale za dziewczynami, za Olą, Moniką, Leną i małymi. Na zdjeciach oglądam jak pięknie rosną. Kurcze przywiązałam się do nich i brakuje mi ich. Wiem, że mogę zadzwonić, nawet się spotkać. Ale to już nie to samo. Poza tym nie udało by się uniknąć tematu. A ja naprawdę wolę zapomnieć o tym, co było. Tak jest łatwiej.
Czasem bardzo tęsknię. Jakby ktoś wyciął mi tę część pamięci, która opisuje, co było złe. Wiem, że ta specyficzna więź już umarła. Z nikim nigdy tak się nie zrozumiem (choć On pewnie żyje w przekonaniu, że totalnie go nie rozumiałam), rozumiałam i dlatego było tak trudno. Ten sam rodzaj głupiej wrażliwości. Kiedy czuję, że znowu spadam głos w głowie powtarza: EJ, ON CIĘ NIE CHCIAŁ, NIE KOCHAŁ, ZOSTAWIŁ. I od razu rodzi się pytanie: dlaczego?
Na szczęście te momenty zdarzają się już coraz rzadziej i co najdziwniejsze w ogóle nie idą w parze z tym, co dzieje się obecnie. To gdzieś tam w środku są emocje, z którymi nie umiem walczyć. Muszą się wypalić.
M. jest zupełnie inny. Dla niego nigdy nie będę Księżniczką i Skarbem. I to przeraża, ale i cieszy. Bo mogę żyć sobie spokojnie obok wiedząc, że nie jest w stanie złamać mi serca. Bo tego, co zepsute nie da się zepsuć jeszcze bardziej.
Jedynym prawdziwym skarbem jest Hania. Celem, ale i strachem. Jak stworzyć jej dom pełen miłości? Ona będzie kochana na pewno najbardziej na świecie, ale my? Mam wrażenie, że M. prędzej czy później zacznie mnie zdradzać, ja myslami będę gdzieś indziej... jak to pozlepiać z powrotem. Zresztą czy to kiedyś było całością?

czwartek, 15 lipca 2010

Lepiej, dziwniej

Jest jakby trochę z górki. Czuję się już troszki lepiej i moje emocje jakby lekko się uspokoiły. Dalej buczę z byle powodu, ale tego nie przeskoczę - hormony.

Z M. też jakby lepiej. Zaczynam widzieć światełko w tunelu. Przyzwyczajam się, że nie będzie tak jakbym sobie wymarzyła. Tylko kto powiedział, że marzenia zawsze są mądre?

Zaczęłam też rozmawiać z J. Nie ma to trybu stałego, ale on od czasu do czasu szuka powodu do zaczepki, a ja odpowiadam. Nie sądziłam, że będę potrafiła. Dalej jestem na niego zła i czuję się zraniona, ale nie umiem go nienawidzieć. Kiedyś o nim zapomnę na amen. Przynajmniej mam nadzieje... Bo teraz i tak nie da się cofnąć czasu.

A z rzeczy dużo cudowniejszych...

Moja bezwstyda córka pokazała nam co ma między malutkimi nóżkami, więc mamy już pewność, że Hanuś jest Hanusią. (Czego ja byłam pewna już od jakiegoś czasu). Czekam aż mnie wreszcie kopnie (wiem jak to brzmi), bo zaczynam się już niepokoić. Jestem takim paranoikiem, że nigdy w życiu bym się o to nie podejrzewała:)) (no dobra, wiedziałam). Gadam do tej mojej córki, albo na głos, a jak nie mogę to w głowie i momentami już się nie mogę doczekać aż się urodzi. Zrozumiałam też trochę moją mamę i jej sposób wychowania mnie, o który było swego czasu tyle awantur...

Kiedy usłyszałam od M., że zasłaniam się ciążą, że histeryzuję, że żadne przywileje mi się z tego tytułu nie należą itd. Kiedy po raz kolejny udowodnił mi, że jeśli mam na kogoś liczyć to tylko na siebie, bo on mi nie pomoże (już to wiem) zrozumiałam, dlaczego moja mama chciała bym była silna. Muszę byc gotowa na takie sytuacje. Na to, że pewnego dnia możliwe, że zostanę sama i wtedy będę sobie radzić i dam radę, właśnie dzięki mamie.

6 sierpnia ślub. Kiedyś sądziłam, że będę go przeżywać itd., ale generalnie... wcale mnie to nie obchodzi. Gdyby nie mama to chyba poszłabym tam w zwykłej sukience z szafy i nie robiła takiego cyrku. To dla mnie jakieś takie podpisanie papieru, a nie prawdziwy ślub. Takie jakieś dziwne coś, co trzeba odbębnić - żeby móc wziąć kredyt. Może kiedyś, gdzieś wezmę taki wymarzony ślub, ale to ani czas ani miejsce, ani...

Czasem marzę, żeby moje stare życie wróciło. Tata byłby zdrowy, ja spałniałabym swoje marzenia (jak choćby odsuwany motor) i byłoby git. Ale wtedy nie byłoby Hanki, a ona pewnie będzie moim największym skarbem. Robię to samo co moja mama. Czy historia zawsze musi się powtarzać? Czy od tego nie da się uwolnić?

Muszę nauczyć się olewac i żyć po swojemu. To jedyna szansa by przetrwać i nie zwariować.

wtorek, 22 czerwca 2010

Oj

Bardzo ciężko przechodzę tę ciążę. Nie, nie. Jestem zdrowa i dziecku też nic nie jest. Pod tym względem mam dużo szczęścia. Ale psychicznie zupełnie nie daje sobie rady. Wszystko mnie denerwuje, miewam napady wściekłości albo doły. Jak jestem zła - jestem w stanie zrobić wszystko. Rzucam przedmiotami, robię rzeczy niebezpieczne i co tu dużo mowić, głupie. Boję się siebie w takich chwilach. Tak jak wtedy, gdy byłam chora... nie ufam sobie. Jestem tym przerażona. Nic nie jest jak być powinno, a M. też mi nie pomaga.

Dopiero teraz dotarło do mnie jak totalnie on mnie nie rozumie. Z jak innych światów jesteśmy. Nie wiem jak to będzie wyglądać dalej, ale na pewno nie będzie to sielanka. Nie tak to sobie wymarzyłam. Ale widać marzenia po prostu się nie spełniają. Bardzo chciałam, zeby życie mojej córki było inne niż moje, a właśnie mam wrażenie kalki. Buntowałam się, że nie chcę faceta jak mój ojciec, ale chyba tak się nie da.

Jak to wszystko będzie dalej? Chciałabym spełnić choc kilka marzeń, przynajmniej tych Haniowych. Ale nie wiem czy dam radę. Czy można tak po prostu zapomniec o sobie? Pogrzebać siebie dla dobra dziecka? Jestem zagubiona, bardzo zagubiona i czuję się z tym wszystkim strasznie sama. 

Nie chcę, żeby to dziecko wychowywało się w rodzinie, w której ludzie się nienawidzą. Chciałabym żeby widziała miłośc jakiej ja nie mogłam dostrzec.

Wybrałam faceta, który nie ma dla mnie litości. J. odchodząc życzył mi żebym spotkała kogoś lepszego niż on, ale... nie udało się.