poniedziałek, 21 grudnia 2009

Relaks fuk

To był trudny weekend, choć spędzony w aurze relaksu... SPA.

Jakiś czas temu dostałam zaproszenie dla dwóch osób. Miałam jechać z J., ale dobrowolnie zrezygnował znikając bezczelnie z mojego życia odwracając się na pięcie. Moja rodzicielka więc radośnie wskoczyła na to miejsce nie pytając do końca, czy akurat ją chciałabym zabrać. 

W piątek rano zamiast pakować się i cieszyć siedziałam w piżamie i myślałam "po kiego ja tam jadę?" szczególnie po sobotniej awanturze. Mama dała wtedy popis jak za dawnych, chciałaoby się powiedzieć dobrych czasów i sprawiła, że wyłam cały wieczór. Kilka słów i wbiła mnie totalnie w dół. Trudno się więc dziwić, że to nasze tet a tet w Krakowie nie zapowiadało się kolorowo.

Zaczęło się poprawnie, a potem było coraz dziwniej. Leżałam w przyciemnionym pokoju, bardzo sprawne ręce masowały moje spięte mięśnie, a mnie z oczu kapało jak z fontanny. Na szczęście leżałam na brzuchu, z twarzą wbitą w łóżko i nie musiałam się wstydzić. Zamiast romantycznego weekendu miałam dramat w trzech aktach. Narzekanie, niepodobanie i rozmowy o życiu. I po co to komu?

Jadłam więc za dwoje, noce spędzałam na gapieniu się w sufit i ważyłam każde słowo, żeby już nie prowokować.

Wróciłam z gigantyczną ulgą, że już się skończyło. Ponoć wyglądam kwitnąco, i to by było na tyle z tej przyjemności. I wiem jedno. Nie umiem rozmawiać z moją mamą. Kocham ją, ale jak jest daleko, a ja mogę zadzwonić albo nie odebrać i wtedy jest oki. 

Zbliżają się Święta, a mnie się robi niedobrze. Nie mam nastroju, feeling zupełnie nie white christmas. Tęsknie za J., choć wcale tego nie chcę. I wszystko ogólnie jest jakies takie "fe".

Najchętniej spakowałabym torbę i uciekła od tego wszystkiego. Gdzieś do ciepłych krajów, z daleko od tej brei za oknem i brei za domowym progiem.

Zastanawia mnie tylko jedno: czy kiedyś jakaś nastolatka będzie gdzieś wylewać żale pisząc: "moja matka jest wariatką" i patrząc ze złością na mnie?

Czy ja jestem jak moja matka? Czy też będę taka?

Hope not.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Podobania

Zastanawiam się ostatnio jak to jest z tym wpadaniem w oko. Wchodzę do pomieszczenia w którym jest kilku facetów, dlaczego to ten nie inny zwrócił moją uwagę? Mam na mysli przykład całkiem konkretny. Pewnie nie myślałabym o tym wszystkim, gdyby był to najprzystojniejszt facet na sali. Byłoby to jakby całkiem normalne.

Ale nie. Zainteresował mnie drobny, chudy, niewyględny chłopak z krsywymi zębami. Porozciągany Tshirt na pewno nie dodawał mu wdzięku. Kilka chwil pózniej powiedział mi, że pewnie jestem zdzirowata, a w ogóle to wygladam jak Kaśka z 39,5... Komplementu, poza jesteś Ok nie było żadnego. A ja zaczęłam o nim myśleć. No może bez przesady... ale na pewno z nowopoznanej grupy to on utkwił mi w pamięci.

I teraz pytanie. Co mną kierowało? Bo na pewno byli przystojniejsi, sympatyczniejsi i w ogóle -niejsi. Więc jak to się dzieje, że spośród tego tłumu wybieramy tego, a nie innego. Gdzie jest zapisany ten kod? Czy to wychowanie,znajome cechy, a może jakaś chemia, którą mamy gdzieś zapisaną głęboko?

Myślę i nic nie przychodzi mi do głowy. Mało tego, przeraża fakt, że nie mam na to żadnego wpływu. I choć bardzo bardzo bym chciała patrzeć gdzie indziej mój wzrok zawsze zatrzyma się nie tam gdzie teoretycznie powinien. 

Gdzie tu sens i racjonalizm. Psychologia ma na to swoje wytłumaczenie, ale wiem też, że specjalnie odkrecić się tego nie da. No nic będę próbować. Ale może później... teraz nie chce mi się nawet o tym myśleć:)

czwartek, 10 grudnia 2009

Różne

Ostatnio jakoś tak spokojnie, choć pochłania mnie tyle różnych spraw. Czekam na śnieg, ekscytuję się na samą myśl o desce:)) Koncerty: w niedzielę Kayah, jutro Hey. Lubię to swoje życie i jestem szczęśliwa. Uświadomiłam sobie ostatnio, że za tym tęskniłam będąc z J. A najbardziej chyba za sobą samą. Kurcze jest fajnie:) Przyjaciółki, książki, filmy, ta swoboda... Czy ja będę umiała żyć kiedykolwiek z kimś? W związku się duszę, brakuję mi tlenu, jestem jakaś taka rozmemłana, częściej histeryzuję, zachowuję się wręcz jak pier... nięta.

Tak jest dobrze:) Ostatnio zmuszona byłam pogonić pewnego Pana, co to uważał, że się zakochał, a tak naprawdę chyba bardzo chciał i poczuł tylko mnie tam zabrakło;)

Jutro też jest dzień. A co nowy dzień to niespodzianka... jakiś miły bonusik od losu. Fajnie jest jak jest tak swobodnie i nieprzewidywalnie:)

niedziela, 29 listopada 2009

Słucham

Słucham, zaczęłam słuchać, co się do mnie mówi... Może trochę późno, ale grunt, że w ogóle:)

Złapałam się na tym, że przez większą część swojego życia albo mówiłam albo projektowałam sobie rzeczywistość zupełnie nie słuchając przekazywanych mi komunikatów. Facet mówił: nie wiem, co czuję, nie jestem gotowy na związek. Co docierało do mnie? Zmień mnie, zrób coś żeby było inaczej. I w ten sposób wszystko plątało się niemiłosiernie. Ja zakochiwałam się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości zamiast w tej teraźniejszej, realnej.

A od jakiegoś czasu po prostu słucham i obserwuję. Nie wyrabiam sobie żadnego zdania, uczę się cierpliwości, gdy ogarnia mnie natłok emocji zwyczajnie głęboko oddycham.

Już mi trochę z tego słuchania dobrych rzeczy wyszło, a dzięki spokojowi obserwuję jak na mnie reaguje druga strona - czy słucha. I o dziwo niezupełnie. Jest facet, który mnie adoruje, mówi, że mu się podobam i takie tam. A co ja widzę? Że on ma absolutnie gdzieś to, co czuję ja. To, co myślę. Jest tak zafiksowany na tym, że mu się podobam, że zapomniał... O MNIE.

I to jest naprawdę zabawne. No bo jak zareagować na sms-a: chciałbym liczyć się z Twoimi potrzebami, ale to chyba dla mnie za trudne?

Ja zaczęłam się śmiać i jak sobie to przypomnę to śmieje się dalej... Chciałąm odpisać, ale nawet nie wiedziałam co. 

Jeśli na tym etapie znajomości moje potrzeby są nie ważne to co byłoby dalej? 

Chcę słyszeć szczerą prawdę, ale to jak do niej podejdę to jest tylko i wyłącznie mój wybór. Jeśli ktoś mówi, że nie chce związku to go nie chce. i nie ma co łudzić się, że to zmienimy. Może gdybym częściej słuchałam J., i zamiast myśleć o nim myślała o sobie zaoszczędzilibyśmy sobie sporo nerwów.

Wydawało mi się, że ten damsko-męski świat jest taki skomplikowany, ale nieprawda. To wszystko jest bardzo proste: wystarczy szczerze mówić i uważnie słuchać, i myśleć o sobie:)

środa, 28 października 2009

Poczucie bezpieczeństwa

Choć może wydawać się inaczej: świat mnie przeraża. Serio. W centrach handlowych dostaje zawrotów głowy, idąc ulicą nie czuję się pewnie. To chyba pozostałośc po nerwicy. Nie jest tak zawsze, ale zdarza się. Jakby to powiedzieć ładnie? Nie zawsze czuję się częścią wszechświata. Zwyczajnie się boję.

Bezpiecznie czuję się jedynie w świecie moich literek. Tych, które sama formułuje w zdania i tych, które kiedyś poukładał ktoś inny. Książki dają mi to, czego nie daje mi nic innego. Spokój. 

Kupowanie, gromadzenie nowych jest dla mnie tym, czym dla innych są torebki, buty, ciuchy. Nowa torebka Prady nie dałaby mi tyle radości, co te dwa opasłe tomiska, które z dumą wynoszę z księgarni. Ale czy tak można żyć?

Przeczytałam (tak, znów przeczytałam), że są takie momenty w życiu, kiedy robi się rachunek sumienia. Określa punkt, w którym się znajdujemy.

Więc ja... Mam prawie 30 lat, za sobą jeden związek i kilka pomyłek. Wciąż nie mogę się pozbierać po ostatnim związku. Do upragnionej rodziny droga chyba bardzo daleka. Spokój ducha - nieosiągniety. Potęga chaosu? Mniejsza niż kiedyś.

Powoli przyzwyczajam się, że nie będę miała kontroli nad wszystkim. To trudne, bo tylko kontrola daje bezpieczeństwo. Co jest fajne? Jest kilka rzeczy stałych, które się nie zmieniaja i mnóstwo niewiadomych. 

Co za mną? Już nie ważne, bo było.

Co przezde mną? Jeszcze nie ważne, bo nie mam o tym pojęcia.

Co się liczy? Tu i teraz. Ja, moej myśli, laptop i noc za oknem.

Przynudzam? No cóż, jesień... w oczekiwaniu na pierwszy śnieg, ogarnia mnie melancholia:)

czwartek, 22 października 2009

Duże małe emocje

Już od jakiegoś czasu wiem, że jestem dzieckiem z rodziny dysfunkcyjnej. To nie znaczy, że ktoś u mnie w domu pił, jakoś strasznie bił, czy tym podobne. Z pozoru było ok. Jakby spojrzeć z boku "normalna polska rodzina", ale to tak na zewnątrz. Nawet mnie samej przez wiele lat wydawało się, że było normalnie.

Ale w takim razie skąd moja nerwica, skąd lęki, dlaczego nie umiem sobie poradzić z emocjami? Terapia, książki, warsztaty to wszystko uświadomiło mi, że nie było normalnie. Było źle.

Nie obwiniam już rodziców, ten etap mam za sobą. Są jacy są i to wszystko, co się działo ma wiele różnych powodów. Nie można tak po prostu przypiąć łatki, ale nie można też zaprzeczać.

Ostatnio dużo czytam i zastanawiam się jaki to wszystko miało wpływ na moje życie. Myślałam też o moich związkach, o facetach jakich sobie wybieram. I wszyscy oni... wszyscy oni w pewien sposób podobni są do mojego taty. Niedostępni, zdystansowani, gdzieś obok.

Od tylu lat czekam, żeby kiedyś powiedział mi że mnie kocha. Tak sam z siebie. Żeby powiedział, że jestem dla niego ważna, że jest ze mnie dumny. Patrzę na niego i myślę, dlaczego nigdy nie był blisko?

Wiem, że wybierając takich facetów po trochu chcę zdobyć jego miłość. Bo jeśli TAKI facet mnie pokocha, to tak jakbym złamała tamten lód.

Ojciec zwracał się w moją stronę tylko, gdy byłam w kłopotach. Może dlatego teraz czasem staram się być nieporadna, bo wtedy czuję, że mój facet się mną zajmie. Poczuję to, co wtedy. Robię to całkiem podświadomie. Robiłam.

Z jednej strony nienawidzę tego, bo nie chcę takiego faceta. Ale z drugiej tylko ten typ znam. Taki towarzyszył mi przez całe życie - wzór. Facet z uczuciami na dłoni mnie przeraża. Wydaje się niemęski, bo przecież uczucia wg mojego taty to objaw słabości. Ile razy słyszałam, że ja po prostu mam słabszą konstrukcję? Ale patrząc na to inaczej: czy to nie on jest słabszy, bo ze swoimi emocjami nie ma żadnego kontaktu?

Uczę, cały czas się uczę. Pasjonujące jest odkrywanie siebie. Staram się też z tym pracować, bo w ten sposób się rozwijam. Jak mi idzie? Czasem słabo, a czasem lepiej. Mała dziewczynka w środku wciąż błaga o ciepło taty. Ale w takich chiwilach staram się ją uspokoić i sama dac jej to, czego wymaga od mężczyzny. 

Jak już będzie duża poszuka takiego faceta, jakiego sama wybierze i nie będzie kierować się lękami z przeszłości. A na razie potrzebuje dużo miłości:)

piątek, 16 października 2009

Jakoś

Wszystkie rozstania bolały, ale chyba żadne w ten sposób.

Nie ma wiele łez, jest dużo smutku. Klatka piersiowa otwarta nożem do mięsa, a w środku boli jak cholera. Nawet morfina by tu nie pomogła. To minie, wiem. Trochę czasu, dni-nocy, dni-nocy i przejdzie.

Tylko, że pierwszy raz w życiu boli tak, że nie wyobrażam sobie innego faceta. Nie wyobrażam sobie, że ktoś inny miałby mnie dotknąć, przytulać, rozbierać. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Będąc całkiem szczerą nie umiem myśleć o kimś koło mnie w ogóle.

Sama, sama jedna ze swoją samotnością. Nie ufam, nie wierzę, nie chcę - NIKOGO.

Jeśli mam jeszcze kiedyś czuć to, co czuję teraz to wolę wycofać się z tej zabawy.

Krok do tyłu, do mojej bezpiecznej skorupy.

Babcia powiedziała mi ostatnio: Jeśli kogoś spotkasz, nie pokazuj mu serca. I ma rację.

Pokazałam serce, wręcz podałam je w otwartej dłoni. A teraz mam wrażenie, że On cisnął nim o chodnik. Jeszcze słyszę jak obija się o płyty... Zebrałam, obmyłam, włoźyłam z powrotem i już go nie będę wyjmować. Jest moje, tylko moje.

środa, 14 października 2009

Stosunki

W pracy radzę sobie nieźle. Jestem chyba w miarę ogarnięta, mam plany, ambicje. Zwykle wiem, co powiedzieć, zrobić, jak się zachować. Mam jakieś wyobrażenie, co chciałabym robić w przyszłości. Podobnie z rodziną, przyjaciółmi. Raczej przebojowa, raczej mocno stapająca po ziemi, taka która jawi się jako silna i taka, co wie czego chce.

Jak to więc możliwe, że w kontaktach damsko-męskich jestem jak to dziecko we mgle? Nie wiem jak to wszystko powinno wyglądać, co myśleć, jak oceniać czy coś jest dobre czy złe? Gubię się. nakładam na rzeczywistość kalkę własnych iluzji, ufam za bardzo albo nie potrafię zaufać.

Czy być szczerą czy raczej tajemniczą? Grać czy dać spokój. No i jak zaufać? Czy pokazywać swoje uczucia i czasem nieporadność, a może tak jak wtedy, gdy jestem sama radzić sobie i udowadniać, że nikt mi nie jest potrzebny?

Nie mam na to wszystko siły. Jestem chyba zbyt naiwna, bo wydaje mi się, że liczy się przede wszystkim szczerość, otwartość, bycie saute, bez żadnych cholernych masek.

Dla mnie facet to powinien być przyjaciel. Ale zwykle jest tak, że to ja jestem tym przyjacielem, który musi być wyrozumiały, łagodny, ponad to wszystko.

Na tę chwilę mam dość tego wszystkiego. Potrzebuję czasu by nauczyć się jak wybierać tych właściwych. Takich jak do tej pory - nie chcę. A może żadnych?

Niech oni wszyscy dadzą mi święty spokój.

poniedziałek, 12 października 2009

Czas

Jak to jest, że kiedyś na coś czekasz to ten wlecze się niemiłosiernie, a jedna minuta wydaje się być godziną. Innym razem gdy jest wspaniale i chcesz, żeby coś trwało zegarek niemiłosiernie wskazuje koniec przydzielonej ci chwili?

Wiem, że zegar zawsze tyka w tym samym tempie, ale nasze odczucia? Wyczytałam ostatnio w jednej z mądrych ksiąg, że kiedy władają nami emocje, bardzo silne postrzegamy czas tak jak dziecko. W histerii, złości biegnie wolno i minuta na którą zostajemy sami, bez ukochanej osoby staje się kwadransem a nawet godziną. Jak ten malec zostawiony bez mamy, dla którego świat się kończy, a ta chwila samotności jest jak cała wieczność.

Ja nie widziałam J. od dwóch tygodni. A czuję jakby to były lata. Czasem jak zastanawiam się nad tym, co się stało to mam wrażenie, że to zamierzchła przeszłość. A to dopiero 14 dni.

Nie umiem przypomnieć sobie jego twarzy, chociaż gdzieś na wysokości mostka wciąż otwarta dziura. Czy on był naprawdę? A może to był tylko sen? Sama się momentami gubię.

Nie myślę o tym, że już go nigdy nie zobaczę. Choć tak pewnie będzie. Nawet jesli kiedyś tam spotkam go przypadkiem (a tego nie chcę bardzo, bardzo) będzie już zupełnie inny, bo nie mój. I ja będę inna - przynajmniej dla niego.

Wszystko jest takie względne. Czas leczy rany, podobno. To czemu do cholery nie może biec szybciej? Gdybym mogła złapałabym wskazowkę i kręciła nią tak, żeby znów było lato. Nie, nie to poprzednie. Następne, szczęśliwe, uśmiechniete, pełne tych wszystkich bzdur.

I obiecuję sobie przy świadkach w przyszłym roku na pewno pojadę na wakacje:) Nawet jakby na mojej drodze miał stanąć sam Keanu Reeves:)

piątek, 3 lipca 2009

Specjal- wcale nie -iści

Doszłam wczoraj do wniosku, że jak się ma mądrych przyjaciół nie potrzeba niczego więcej.
Miałam kłopot, sytuację z której nie widziałam już wyjścia, taki moment w którym kobieta nakręcona na maksa sama już nie widzi drzwi przed którymi stoi. Pierwsze co przyszło mi do głowy z racji zawodu to... specjalista od emocji. No tak tylko ten działa na zasadzie totalnej akceptacji, ty gadasz on słucha i przy nim sama masz dojść do wniosków. Tylko, że ja nie mam problemu z gadaniem!!! Co z tego, że gadam znów do innego oblicza... wnioski są te same! Nic nie wiem. W takich chwilach potrzebny jest ktoś z interakcją. Nie kiwająca głowa tylko żywy człowiek z własnym zdaniem i poglądami, nawet z takimi, którymi nie muszę się zgadzać.
Ba może nawet powiedzieć żem głupia z tymi swoimi pomysłami byle to coś dało, a jeśli jeszcze przy okazji daje mądre rady, bo w gruncie rzeczy myśli podobnie jak ty - to cudowne.
I tak dziekuję jednej pani, która sprawiła że spojrzałam trzeźwo na pewne sprawy i tej drugiej od Grzechu za wspólny spacer z jeżem... tylko cholera gdybym wiedziała wczesniej nie wyrzuciłabym w błoto tych 120 zł:)))

wtorek, 23 czerwca 2009

Złotko uważaj Błotko:)

Od zawsze staram się choć troszeczkę przeniknąć tę męską filozofię, która jest dla mnie przynajmniej arcyciekawa i zaskakująca.
Oczywiście wiemy, że mężczyźni są mniej emocjonalni, racjonalni, no i ... pragmatyczni. Romantyzm zarezerwowany jest na pierwsze 5 randek... potem... a potem jest już normalnie:)
Moja przyjaciółka Ania tuż przed zeszłym Bożym Narodzeniem zastanawiała się na głos jadąc z mężem samochodem czy zamawiać kogoś do mycia okien czy lepiej zrobić to samej i zaoszczędzić. Dywaguje, rozmyśla, po cichu licząc oczywiście, że ślubny tknięty uczuciem powie: „Ależ kochanie co się będziesz męczyć, niszczyć swoje malutkie deliatne rączki, weź kogoś do tej wstrętnej roboty". Na to mąż najpierw w ciszy skupiony oświadcza:„ Weź kogoś, bo jeszcze się z drabiny zwalisz i będzie kłopot na Święta".
Wpadłybyście na to?:D:D
To jest myślenie perspektywiczne.
Mój ukochany natomiast jest praktyczny. Potrafi wszystko pokazać mi na wykresie... wytłumaczyć i nawet jak mi zimno na spacerze (w podtekście znaczy to: PRZYTUL MNIE) mówi, żebym szła szybciej. Kwiestia ciepłoty ciała utrzymywanej przy regularnym wysiłku:)
To może drażnić, może nawet wkurzać, ale może też rozczulać... wszystko zależy do podejścia. Bo tak samo jak naszą emocjonalność tak i ich cechy trzeba po prostu zaakceptować albo się złościć. Tylko, że od tego ostatniego to się zmarszczki robią, więc się nie opłaca:)

piątek, 19 czerwca 2009

Nie chcę:)

http://www.youtube.com/watch?v=1xbHecIalr0

I tylko aż tyle:)

czwartek, 18 czerwca 2009

Kobieta plus garaż równa się chaos:)

Nie lubię, nie cierpię, ba zaryzykuje nawet stwierdzenie: boję się podziemnych garaży w marketach. Dziś znów miałam okazję przypomnieć sobie dlaczego nie lubię jeździć do Galerii Mokotów, jeździć sama. Wjechałam wraz z tłumem innych aut na poziom zero parkingu podziemnego, który pięter ma kilka. Zobaczyłam miejsce, zaparkowałam. Normalnie pewnie szukałabym czegoś bliżej wjazdu, bliżej wyjazdu. No nie wiem... bliżej czegoś tam, a nie stawała tak od razu jak ci frajerzy co to prowadzą wózki pod hipermarketem przez cały parking;)

Na parkingu podziemnych nie jestem łowcą, jestem ofiarą. Wysiadłam i tak: rybka, E 21, rybka E21, rybka E21... Oglądam się raz jeszcze: rybka E21... Wchodzę do na górę (jakimiś dziwnymi schodami, które na pewno nie raz już grały "miejsce zbrodni" w serialu Pitbull). No tak teraz kolejna rzecz do zapamiętania: wyszłam na przeciwko Ispotu! Ile to już faktów do zapamiętania. Wizyta w Gm przyjemna, ukochany, znajomi, dobry film w kinie na górze, sielanka, relaks... I szukamy samochodu. Po raz kolejny nie posłuchałam głosu rozsądku i zamiast wracać drogą, którą szłam postanowiłam zrobić skrót. Wychodzę, jest parking, poziom rybka, jak to było dalej?? E21.... kolor? Chyba niebieski. Biegnę w kierunku niebieskich słupów, są na drugim końcu parkingu, nie mogę znaleźć ani E ani 21, kończy się na 5. Pot występuje na czoło... Boże przecież to chyba tutaj, GDZIE JEST MÓJ SAMOCHÓD?????????!!!!!!!!!!!1

Parę minut biegania, dochodzę do wniosku, że chodź byłam pewna to nie może być niebieski. Idę drugim tropem, poszukam literki E. Kiedy jestem gdzieś przy M wbiega na mnie blondynka z rozszalałym wazrokiem. Oho, znam ten wzrok.... "Ja już dobre 5 minut szukam!" - dzielę się swoim bólem. "No bo gdzie jest to czerwone E21..." mówi ona. "Niemoźliwe, ja też (z radości, że to nie tylko ja mam ochotę ją ucałować) Czerwone? Chyba niebieskie?" I tak rozmawiając idziemy, gdy nagle przed nami wyrasta nasze wymarzone E21 ZIELONE!!!!!!!!!!!

Uśmiech, śmiech, rechot... Dwie blondynki na parkingu:) "Miłego wieczoru"

A do GM tylko z J. On by nigdy nie zgubił samochodu:))

środa, 17 czerwca 2009

Jestem świeżo po lekturze pewnej książki... Pia Melody „Toksyczne związki". I jestem pod ogromnym wrażeniem. Jakby ktoś pisał o mnie i o moich kłopotach. Czytałam o swoich emocjach i głowne uczucie jakie mi towarzyszyło to... ulga. Nie jestem sama, nie jestem nienormalna i to da się wyleczyć.
W sytuacjach stresowych reaguję dziwnie. dziwnie? Znaczy inaczej niż zwykle. Kiedyś zabrano mi dużą część mojej dziecięcej godnośći, więc teraz bardzo łatwo mnie zranić. Bardzo łatwo uderzyć w moją dumę, wystarczy tylko podnieść rękę.
jestem tego świadoma, a to już dużo, ale wiem że niewystarczajaco. To wszystko ciężka praca, której ogrom przede mną.
Ale to nie jest moment w którym umiem być odpowiedzialna za uczucia jeszcze kogoś. Chcę trzasnąć drzwiami i wyjść. Powiedzieć spieprzaj, nie takiego czegoś chciałam. Jednak zostaję z tym cholernym przekonaniem gdzies głęboko, że On jest właśnie tym jedynym, że to się wszystko poukłada.
czy to lekcja cierpliwości dla mnie?
Jestem wściekła, ale razem spokojna.
Próbuję grubą kreską odciąć i zacząć od nowa, again, and again.
Zobaczymy czy to się uda. Za jakiś czas pewnie będę to czytać ze zdziwnieniem, że to były aż TAKIE emocje. Ale były, są.... i to się w tej chwili liczy.

niedziela, 14 czerwca 2009

Najtrudniejsze zadanie

Nabardziej fascynująca, ale chyba najtrudniejsza przygoda... odkrywanie siebie. Brzmi idiotycznie prawda? Każdy przecież siebie niby zna najlepiej, ale to bzdura. przynajmniej w większości przypadków jakie znam.

Nie chcę być źle zrozumiana. Wcale nie znaczy, że jestem jakaś lepsza bo tyle nad sobą pracuję. Bardzo chętnie rzuciłabym to wszystko w diabły i zajęłabym się wyłącznie kontemplacją przyjemnej rzeczywistości, ale tak się nie da. Raz rąbnęło w diabły i wtedy zmieniło się wszystko. To był też moment, w którym postanowiłam: nigdy więcej. Żadnym kosztem. Wszystko, co na mojej drodze będzie sprawiało, że znów zacznę się bać tego co wtedy zostanie usunięte. Choćbym miała gryźć, kopać, a nawet zrezygnować z miłości. Najważniejszy jest spokój. Robię to wszystko, bo widzę jasny cel - dzieci. Nie chcę by przeze mnie ktoś cierpiał. Nie chcę kulawo wychować kolejnych kulawych. Dla mnie szczęście jest w spokoju, w poczuciu bezpieczeństwa, w poczuciu bycia kochaną i akceptowaną. Nie potrzeba fajerwerków (wytarczy od czasu do czasu jakaś miła niespodzianka z elementem zaskoczenia) wystarczy nas dwoje. Może dlatego niepewność jest taka przerażająca.

I te wszystkie marzenia od lat te same... 

sobota, 13 czerwca 2009

Niemoc, która złości

Czy można pomóc komuś, kto wykańcza się praktycznie na twoich oczach? Od dwóch lat wiem, że jeśli jeden z moich znajomych nie przestanie pić - umrze. Proste przełożenie, proste słowa, a za nimi żywy człowiek. Nie daje sobie przetłumaczyć, nie można go do niczego zmusić... w końcu to dorosły, odpowiedzialny człowiek. Niby inteligentny, oczytany, bardzo elokwentny, z którym zawsze jest o czym porozmawiać, a w kwestii alkoholu kambur tępy i ciasny. Lekarze osttrzegali i ostrzegają, wątroba nie wytrzyma, a on? Dociera przez miesiąc, a potem ta sama bajka. 

Wiem, że to choroba. Alkoholizm jest gorszy niż depresja, nerwica i wszystkie inne fizyczne np. rak. Dlaczego? Bo tu wszystko teoretycznie zależy od Ciebie, przecież wystarczy żebyś przestał pić. Ale skoro tak jest to czemu wciąż tylu pije? Patrząc na kogoś takiego masz ochotę potrząsnąć nim zdrowo. Tylko, że to nic nie da.

Dopóki on nie zda sobie sprawy, że wóda od dawna już jest silniejsza od niego nic z tego nie będzie. A my znajomi jesteśmy bezsilni. Możemy o tym gadać, możemy wymyślać, prosić, kłócić się, ignorować, pchnąć na dno... Może wtedy to pomoże?

Wiem jedno, pewne doświadczenia życiowe nauczyły mnie trzymać z dala od alkoholu i pijących. Gdyby mój mężczyzna zaczął pić odeszłabym. Ja już wiem, że takiej osoby nie da sie wyciągnąć, jeśli ona tego nie chce. I wiem też jak bardzo jestem czuła na wszelkie symptomy.

Mogę wybaczyć wiele rzeczy i z wieloma mogę żyć, ale nie z tym!!!

piątek, 12 czerwca 2009

Czasowstrzymywacz

Czasem dojście do niektórych wniosków zajmuje mi dużo dłużej niż innym. Może jest to podcinanie gałęzi na której sama siedzę, ale taka chwila szczerości jest potrzebna, ot tak.

Zajęta własnymi myślami, zatopiona w wyobraźni nie zauważam czasem, że inni... też się boją, nie są pewni, czekają na pochwałę. Zupełnie jak ja, jak wszyscy. A w chwili kiedy ta prawda wąskimi ścieżkami dociera we właściwe miejsce pojawia się ulga. Kurcze nie jestem Odmieńcem.

Porównywanie się z innymi nie jest dobre, bo zakładając że każdy jest inny i ma za sobą inne doświadczenia to może to prowadzić do niezłego galimatiasu. Ale w chwilach zwątpienia, samotności, niepewności warto pomyśleć o innych. To pomaga.

Jeszcze parę miesięcy temu kiedy byłam taka całkiem sama budziłam się rano w ciszy i czasem było mi bardzo smutno. Ciężko wstać bo i po co, przecież nawet jak się nie ruszę to nikt nie zauważy. Oczywiście byli i są przyjaciele, ale wiadomo że są momenty w których nie masz ochoty na towarzyskie spotkania z uśmiechem na ustach.

W takich chwilach kiedy już robiło się całkiem łzawo zaczynałam myśleć co robią wszyscy moi znajomi. Ci samotni i Ci sparowani, ci z dziećmi i bezdzietni i robiło mi się tak jakoś lżej na wysokości małego B. Nie tylko ja tak mam. To mi pomaga::)))

czwartek, 11 czerwca 2009

Pytania

Jak to jest, że czasem kiedy dostajemy coś czego wydawałoby się nam chcemy... jesteśmy zawiedzeni. Po co jest wyobraźnia i marzenia skoro powodują jedynie chaos. Wedle stwierdzenia: nie ma ideałów. 

Wielokrotnie już przekonałam się, że sporo moich pretensji i humorów spowodowanych jest oczekiwaniami. Używam wyobraźni, myślę i wymyślam scenariusze jakbym chciała żeby było i ... kiedy się tak nie dzieje pojawia się zawód i złość.

Zdrowo rozsądkowo wiem, że to głupie, bo 

a)nikt nie siedzi w mojej głowie, więc trudno żeby wiedział o co mi chodzi (mogłabym się jeszcze zacząć zadawać z jasnowidzem, ale to brzmi strasznie:)

b)niejednokrotnie sama łamię własne schematy i nie spełniam własnych oczekiwań

Po co więc są? Czy stanowią jedynie nieszkodliwe tło, którym nienależy się przejmować? A może to idealne sytuacje do których powinniśmy dążyć?

Niby powinno się mieć oczekiwania co do tego KOGOŚ. Ale z drugiej strony gdyby był taki przewidywalny byłby strasznie nudny. Dlatego lepiej postawić na żywego bądź co bądź pełnego niespodzianek faceta. Tylko wtedy można się nauczyć czegoś wartościowego... zakładając tabularasę i obserwując.

A jak będzie to już zostaje czas... i uczucia:)

czwartek, 4 czerwca 2009

Rozsypana

Jest mi źle i nie wiem jak sobie z tym poradzić. Jestem zmęczona tym mętlikiem, a to co dziś uratowało mój nastrój to piosenka Grechuty... Już pare razy pomogła i jak tu nie wierzyć w zbiegi okoliczności? Włączam radio i ... od razu pojawił się uśmiech:)



Tyle było dni do utraty sił
Do utraty tchu, tyle było chwil
Gdy żałujesz tych z których nie masz nic
Jedno warto znać, jedno tylko wiedz


Że ważne są tylko te dni
Których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil
Tych na które czekamy

Pewien znany ktoś, kto miał dom i sad
Zgubił nagle sens i w złe kręgi wpadł
Choć majątek prysł, on nie stoczył się
Wytłumaczyć umiał sobie wtedy właśnie że

Że ważne są tylko te dni
Których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil
Tych na które czekamy

Jak rozpoznać ludzi których już nie znamy
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych
Jak oddzielić nagle serce od rozumu
Jak usłyszeć siebie pośród śpiewu tłumu

Jak rozpoznać ludzi których już nie znamy
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych
Jak odnaleźć nagle radość i nadzieję
Odpowiedzi szukaj, czasu jest tak wiele

Słowa: M. Grechuta, Muzyka L. K. Pawluśkiewicz

środa, 3 czerwca 2009

Niepaląca

Zdałam sobie właśnie sprawę, że... nie myślę o paleniu. Łapię się na tym, że już nie wiem który to dzień bez papierosa. I jeszcze jakoś nie mogę w to uwierzyć:)
Wolna, free... fajne uczucie. Rozpiera mnie duma z siebie samej jak przypomnę sobie co było rok temu:)
To wszystko czasem tak zaskakuje... nic nie jest wg planu, ale jest cudownie:)
Dlatego wiem, że nie warto się martwić na zaś, bo powodów do zaskoczenia może być wiele.
Szczęśliwa, zakochana patrzę czasem jak Ten Pan obok mnie śpi i myślę, że bardzo się cieszę, że jest w moim życiu.
Baaa często mam wrażenie, że to już koniec czekania. Że teraz już jest coś, co się buduje, ale właśnie z Nim, z tym facetem... Takim podobnym, takim innym, takim cudownym, takim moim

piątek, 29 maja 2009

Mój nie mój, moja nie moja

Mimo, że potrafię mądrze doradzić innym sama jestem czasem jak w czasie sztormu, kiedy nie wiadomo w którą strone uciekać (bo wszędzie woda:)
Ile razy pisałam o tym jak się mądrze kłócić?
No własnie. te zasady, wytyczne. Co mówić i jak mówić, żeby się porozumieć itd.
Ale co zrobić w chwili, gdy gula w gardle rośnie do rozmiarów małego słonia, a jedyne na co człowiek ma ochotę to wbić temu najukochańszemu palec w oko?
Wtedy z jednej strony rozsądek podpowiada: jesli chcesz jakichś rozwiązań dyskutuj wg zasad, ale ten mały rozkapryszony i zraniony piciolatek w środku krzyczy: ma byc tak jak ja chcę! I jest klops. Raz wznoszę się z dystansem raz mam ochotę płakać i tupać. Ten jedyny na kilka sekund staje się tym najbardziej znienawidzonym. Chcę ochłonąć i wysłuchać (ale tylko tego co chcę usłyszeć.).
Przyznaję się do swoich błędów... nie umiem, nie potrafię, ale chcę! Wciąż się uczę.
Tak jak uczę się, że On jest Mój.
Już odzwyczajona, na nowo przywykam...
Chyba pierwszy raz w życiu są chwile, w których chowam dumę do kieszeni.
Kocham. Tylko czemu to jest trudne? Nie można kochać łatwo?
Przepraszam za te chuśtwki, bo wiem, że potrafię nimi zniszczyć wiele.
Chcę wierzyć, że Mój J. ma w sobie tyle cierpliwości, żeby dac mi czas na te porządki!
Watpliwości czynią nas ostrożniejszymi. Tylko czy miłość potrzebuje asekuracji?
może warto zaryzykowac?

środa, 27 maja 2009

Kłotliwa analiza

Pretensja, uwaga, zapytanie, podniesiony głos, nerwy, uciekający wzrok, roszczenia... Nie lubię takiej siebie. Chciałabym być ponad to. Chciałabym, żeby mnie nie obchodziło, nie mogło urazić, nie dotykało, chciałabym mieć to gdzieś. Czuję się jak natręt, jak ktoś kto się narzuca, kto musi upominać się o swoje, daję więc na luz...
Nie analizować, nie myśleć, przyjmować fakty i rzeczy takimi jakimi są, a jeśli zaczną doskwierać będę się martwić.
Na razie jedynie dążę do takiego stanu rzeczy... a ratuje mnie racjonalizm drugiej połowy .
A jakby tak na chwilę wyłączyć myślenie?? Kurcze, pilot gdzieś mi się zawieruszył!
Tak trudno przecież dobrać kolor lakieru do paznokci. Czy to nie mogłoby pochłaniać całej uwagi?
PROSTA KONSTRUKCJA JEST NAJLEPSZA!
A tyle razy pytałam rodziców, dlaczego ja nie jestem chłopcem? :))

wtorek, 26 maja 2009

Taki dzień

26 maja Święto Mamy. Ot taki kolejny dzień, w którym kwiatki należą się z przydziału, a ewentualna obraza jeśli ich nie ma jest całkiem uzasadniona.
Ja zadzwoniłam, ale na razie trudno mi pisać laurki jak kiedyś. Uczucia mieszane mocno, obszar wymagający solidnych porządków.
Bardziej myślę o tym, jak to bedzie jak to dziwne święto stanie się też moim dniem. Chcę, nie chcę, boję się, a może, a gdyby... Oj tam nie ma co gdybać. Stanie się to będzie i już. Miało być do 30, zegar tyka... pyk pyk pyk
Jest jeszcze chwila. Czas wyliczony na miłość, tego jedynego, któremu się uda cierpliwie przekonać mnie, żebym nie zwiewała, mariaż (mimo wszystko) i.... Czy to ten moment w którym włączam stoper?
No to trzy cztery: START!!!!!!!!!!!!!!!

:)))

poniedziałek, 25 maja 2009

Rozsądek

Nie palę już... tam dam dam (tu wchodzą bębny) ... od 64 dni. Kurcze już nawet nie myślę o paleniu. Tzn. myślę, jak widzę jak na pasie obok w samochodziku marki Matiz siedzi sobie odstresowana niewiasta i zaciąga się dymem z cieniutkiego Vogue'a. Wtedy nawet jej zazdroszczę, kurcze tak móc choć przez chwilę poczuć jak dym roznosi sie delikatnie po ciele, a potem dochodzi do mnie ten cholerny smród i natychmiast mi się odechciewa. Fu! A ja przecież teraz tak ładnie pachnę:))
Zastanawia mnie tylko jedno: gdzie sa te moje zaoszczędzone na niepaleniu miliony?? Jak paliłam to skądś brałam, niepalę a portfel i tak pusty. Mądrzy ludzie mówią: nagradzaj się. Ale kiedy nie ma czym?? Ta zagadka pozostaje wciąż nierozwiązana...

A poza tym?
Każdego dnia budzę się i myslę co by tu zrobić żeby znalazł się powód do uśmiechu. Staram się nie myśleć o tym, o czym zdarza mi się myśleć, a nie powinnam bo na to jest miejsce i czas raz na dwa tyg z Zośką moją całkiem prywatną.
Uczę się być niesama odkąd parę miesięcu temu moje życie przewróciło się do góry nogami i wciąż się do końca do tego stanu nieprzyzwyczaiłam.
Dojrzewam do stworzenia wiekopomnego dzieła... a jak na wiekopomne przystało dojrzewa długo. Więc daję mu czas.
:))

czwartek, 19 lutego 2009

Jakoś przed dniem zero

W dobie kryzysu, kiedy atmosfera staje się coraz bardziej nerwowa, a u mnie w pracy lecą pierze... wymyśliłam: rzucę palenie. Znaczy słowo „rzucę" jest może mało trafne, raczej rozstanę się z papierosami. Będzie bardziej kulturalnie:)
Jeszcze nie wiem kiedy i jak, ale mam kilka solidnych powodów.
- nie chcę już śmierdzieć (wiem jak to fajnie było pachnieć)
- chcę mieć lepszą kondycję
- oszczędności... przecież ciężkie czasy idą... a jak sobie podliczę to i owo... uhhh zgroza
- taki jeden niepalący
- a poza tym, co to ma być, żebym ja osoba tak wolna była od czegoś zależna, no!

Na razie przymierzam się, myślę, robię research w internecie a pro po NTZ i głupieję.
Boję się 2 rzeczy:

- że mi d... urośnie
- że będę miała mój nieulubiony wisielczy humor zdołowany...

Więc...

Aha zakładam tego bloga, bo raczej nie liczę na wspracie otoczenia, a gdzieś wyładować różne frustracje będę pewnie musiała, więc... jak zwykle będę się wypisywać.
I Panie Boże daj mi siłę i cierpliwość do siebie:))