Bardzo ciężko przechodzę tę ciążę. Nie, nie. Jestem zdrowa i dziecku też nic nie jest. Pod tym względem mam dużo szczęścia. Ale psychicznie zupełnie nie daje sobie rady. Wszystko mnie denerwuje, miewam napady wściekłości albo doły. Jak jestem zła - jestem w stanie zrobić wszystko. Rzucam przedmiotami, robię rzeczy niebezpieczne i co tu dużo mowić, głupie. Boję się siebie w takich chwilach. Tak jak wtedy, gdy byłam chora... nie ufam sobie. Jestem tym przerażona. Nic nie jest jak być powinno, a M. też mi nie pomaga.
Dopiero teraz dotarło do mnie jak totalnie on mnie nie rozumie. Z jak innych światów jesteśmy. Nie wiem jak to będzie wyglądać dalej, ale na pewno nie będzie to sielanka. Nie tak to sobie wymarzyłam. Ale widać marzenia po prostu się nie spełniają. Bardzo chciałam, zeby życie mojej córki było inne niż moje, a właśnie mam wrażenie kalki. Buntowałam się, że nie chcę faceta jak mój ojciec, ale chyba tak się nie da.
Jak to wszystko będzie dalej? Chciałabym spełnić choc kilka marzeń, przynajmniej tych Haniowych. Ale nie wiem czy dam radę. Czy można tak po prostu zapomniec o sobie? Pogrzebać siebie dla dobra dziecka? Jestem zagubiona, bardzo zagubiona i czuję się z tym wszystkim strasznie sama.
Nie chcę, żeby to dziecko wychowywało się w rodzinie, w której ludzie się nienawidzą. Chciałabym żeby widziała miłośc jakiej ja nie mogłam dostrzec.
Wybrałam faceta, który nie ma dla mnie litości. J. odchodząc życzył mi żebym spotkała kogoś lepszego niż on, ale... nie udało się.