piątek, 29 maja 2009

Mój nie mój, moja nie moja

Mimo, że potrafię mądrze doradzić innym sama jestem czasem jak w czasie sztormu, kiedy nie wiadomo w którą strone uciekać (bo wszędzie woda:)
Ile razy pisałam o tym jak się mądrze kłócić?
No własnie. te zasady, wytyczne. Co mówić i jak mówić, żeby się porozumieć itd.
Ale co zrobić w chwili, gdy gula w gardle rośnie do rozmiarów małego słonia, a jedyne na co człowiek ma ochotę to wbić temu najukochańszemu palec w oko?
Wtedy z jednej strony rozsądek podpowiada: jesli chcesz jakichś rozwiązań dyskutuj wg zasad, ale ten mały rozkapryszony i zraniony piciolatek w środku krzyczy: ma byc tak jak ja chcę! I jest klops. Raz wznoszę się z dystansem raz mam ochotę płakać i tupać. Ten jedyny na kilka sekund staje się tym najbardziej znienawidzonym. Chcę ochłonąć i wysłuchać (ale tylko tego co chcę usłyszeć.).
Przyznaję się do swoich błędów... nie umiem, nie potrafię, ale chcę! Wciąż się uczę.
Tak jak uczę się, że On jest Mój.
Już odzwyczajona, na nowo przywykam...
Chyba pierwszy raz w życiu są chwile, w których chowam dumę do kieszeni.
Kocham. Tylko czemu to jest trudne? Nie można kochać łatwo?
Przepraszam za te chuśtwki, bo wiem, że potrafię nimi zniszczyć wiele.
Chcę wierzyć, że Mój J. ma w sobie tyle cierpliwości, żeby dac mi czas na te porządki!
Watpliwości czynią nas ostrożniejszymi. Tylko czy miłość potrzebuje asekuracji?
może warto zaryzykowac?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz